Tego samego dnia dziennikarz „Vivy” przeprowadził wywiad z Joanną Jędrusik, autorką wydanej przez Krytykę Polityczna książki 50 twarzy Tindera. Po rozmowie Joanna opisała wydarzenie na swoim profilu na Facebooku. Jej relacja zaczyna się od tego, że „nie był to wywiad specjalnie przyjemny”.
Kolejna książka, która musiała długo poczekać na recenzję, bo uczucia po jej przeczytaniu przelewały się przeze mnie i nie byłam w stanie jednoznacznie się o niej od tego, że jest to reportaż a nie jakieś tam romansidło dla zdesperowanych pań domu. Nie jest to kolejna Blanka tylko głęboka penetracja nowoczesnego świata zamkniętego w telefonie komórkowym. Nie mam 20 lat, ale też nie mam 40 a o Tinderze gdzieś w przelocie słyszałam. Dzięki Joannie Jędrusik mogłam poznać mechanizm działania tej aplikacji, która działa na całym świecie. Co to jest? Taki Facebook dla samotnych. No właśnie, ale czy na pewno? Samotnych czy samych? Czasem jedno i drugie. Czasem tylko jedno z nich. Czego możemy się spodziewać? Randki, rozmowy, przytulenia i seksu. Kogo możemy tam spotkać? Dziennikarza, aktora, budowlańca, młodego, starego, wolnego, żonatego, hetero, bi i homo. Jak pokazuje Autorka każdy stara się tam znaleźć to czego mu brakuje. Przeczytałam dość szybko, momentami się śmiałam, momentami przecierałam oczy ze zdumienia. Dla mnie to świat którego nie potrzebuję, więc nawet tam nie zaglądam - opisy Autorki w zupełności mi wystarczą. Skoro jest to reportaż to zastanawiam się na ile jest on wiarygodny. Na ile przygody opisane w książce dotyczą Autorki a na ile jej znajomych lub są znane ze słyszenia. Nie oceniam Autorki po przygodach, które przeżyła dzięki Tinderowi. Zastanawiam się tylko co skłoniło ją do takiego odkrycia. Ale to takie moje przemyślenia nie mające wpływu na ocenę książki. Czy warto ją czytać? Pewnie! Zawsze można się czegoś nowego dowiedzieć lub nauczyć :) Ocena:
INSTAGRAMY: Tanas - https://www.instagram.com/tanass00/ MafiaSolec - https://www.instagram.com/mafiasolecofficial/Bronczek:https://www.instagram.com/bronczek
-20%Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła?Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem jej przygody na przemian chce się płakać i wybucha się śmiechem. Nie zdziw się jednak, gdy w przezabawnie opisywanych przez nią randkach, odnajdziesz portrety osób przypominające twoich twarzy Tindera to fascynujący autobiograficzny reportaż o poszukiwaniu bliskości, seksu i sensu, praktyczny poradnik randkowania i obsługi relacji damsko-męskich. Rok wydania2019Liczba stron288KategoriaLiteratura faktuWydawcaWydawnictwo Krytyki PolitycznejISBN-13978-83-66232-29-7Numer wydania1Język publikacjipolskiInformacja o sprzedawcyePWN sp. z faktu -16%-16%Ta książka odsłoni przed Tobą tajniki techniki mien shiang, które długo utrzymywane były w tajemnicy przez chińskich mistrzów. To sztuka czytania z twarzy, czyli rozpoznawania dolegliwości i niedoborów w organizmie. Dowiesz się, co... „Dziewięć twarzy Nowego Orleanu” to wielogłosowa biografia miasta olśniewającego i surrealistycznego, ale też zgnębionego, przez które w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat dwukrotnie przetoczyły się huragany – Betsy i Katrina. Te... -28%-28%Książkę tą dedykuję wszystkim Paniom i Panom, którzy chcą zachować młody wygląd w sposób naturalny, nieinwazyjny, bez ingerencji igły, skalpela, czy też środków nieubłaganie płynie a nam przybywa lat. Jednak duchem... -11%-11%Szukasz naturalnego sposobu, aby wyglądać młodziej i czuć się zdrowiej? Poznaj jogę twarzy według autorskiej metody Danielle Collins – czołowej ekspertki w tej dziedzinie. To innowcyjny program składający się z ćwiczeń i masażu. Ich... -28%-28%Jeśli boisz się skalpela, uczulają Cię kupne kosmetyki lub po prostu nie masz zaufania do ich składu, to dobrze trafiłaś. W tym poradniku zapoznasz się z praktycznym programem ćwiczeń ujędrniających mięśnie twarzy. To naturalna... Każdy zna jego imię. Każdy myśli, że zna jego historię… Szaleniec? Rozpustnik? Sadysta? A może po prostu cesarz i człowiek o wielu twarzach?Historia osądziła Kaligulę dość surowo. Czy jednak rzeczywiście był tak jednoznacznie... -18%-18%Każdy zna jego imię. Każdy myśli, że zna jego historię… Szaleniec? Rozpustnik? Sadysta? A może po prostu cesarz i człowiek o wielu twarzach?Historia osądziła Kaligulę dość surowo. Czy jednak rzeczywiście był tak jednoznacznie... -18%-18%Po tragicznej śmierci męża Hanna Cudny rzuca wszystko i wraz z dziećmi ucieka na wieś. Ma tu uczyć angielskiego, uprawiać ogród i być szczęśliwa. Szybko jednak się okazuje, że wiejska sielanka to złudzenie: córka Hanny znajduje w... -16%-16%Autorka jest założycielką i główną trenerką klubu naturalnego przywracania młodości Faceday. Opracowała najprostszą i najskuteczniejszą metodę na odmładzanie twarzy za pomocą masażu bańkami. Stanie się on Twoim tajnym, sekretnym...
1,326 Likes, 97 Comments - Chujowa Pani Domu (@chujowapanidomupl) on Instagram: “🙏🏼 50 twarzy Tindera Joanny Jędrusik to książka o tym, co najpopularniejsza aplikacja randkowa na…”
(...) Każdy z nas jest potrzaskany. Każdy ma przyjaciół, którzy są zmaltretowani. Rozpadające się relacje, zerwania, związki bez przyszłości, bez przekonania, z rozsądku, z przymusu, ze stra- chu. Porzucamy i jesteśmy porzucani, zdradzają nas, krzywdzą. Każdy z was wie, jak boli rozczarowanie, jak fzycznie, mocno boli, kiedy po raz kolejny się okazuje, że się nie udało. Ci wciąż w relacji wiedzą, jak to jest, kiedy niby masz wszystko, ale mo- mentami dociera do ciebie, że jest w niej coś zgniłego, że czegoś brakuje, gdzieś tkwi błąd. Z jednej strony podświadomie powielamy model relacji z rodzicami. Jeśli tylko czegokolwiek nam w dzieciństwie bra- kowało, jeśli coś było złe, to, na swoje nieszczęście, będziemy tego szukać w kobiecie czy mężczyźnie naszych snów. Wina za złe wybory nie do końca jest nasza, podejmiemy je i tak. Z drugiej – większość z nas chce sprzeczności. Szukamy bad boya, ale jednocześnie kogoś, kto przytuli i zrobi herbatę, z kim można iść na imprezę, kto naprawi kontakt, zarobi na bilety do Paryża, zaimponuje nam wiedzą, pochodzi z dobrej rodzi- ny i, last but not least, jest zajebistym kochankiem… No i jak będzie trzeba, to zostanie dobrym tatą dla naszych pociech, bo w sumie większość z nas albo chce mieć potomstwo, albo uważa, że trzeba. Aha, no i żeby jeszcze miał dużego chuja. Chyba nie muszę tłumaczyć, że takiej osoby nie ma. Jak ktoś jest przystojnym bad boyem, to zdradza, chleje i nie dzwoni do nas trzy miesiące. Chcemy się przytulić po seksie, a on mówi, żebyśmy szły już do domu, bo rano jedzie na kajta i musi być wyspany. Z kolei jak macie miśka, który przytuli, zrobi obiad, hajs przynosi, wakacje organizuje, ale w łóżku nuda, to też sobie po cichu myślicie, że coś jest nie tak. Idziecie z koleżankami na Magic Mike’a do kina i wybiegacie z płaczem, bo do was docie- ra, że misiek nie będzie was z pasją pieprzył na komodzie, jak kilka lat wcześniej inny chłopak. A to przecież był najlepszy seks w życiu. Inne z was zwiążą się z człowiekiem sukcesu. Splendor, sława, ale ani to nie wie, jak zrobić zakupy, ani nie możecie liczyć na uwagę, bo jednak racjonalna jest kariera, a nie paplanina o wyjazdach na weekend i czytanie książek w łóż- ku w sobotę rano. W sobotę rano to można być już po siłowni i w biurze prawie wyrabiać się z robotą. A zajebisty kochanek z dużym kutasem? No ekstra, ale co z tego, skoro on lubi żużel, nie umie się zachować w towarzystwie, nie zna się na zegarku i oczekuje, że będziecie mu gotować? I tak sobie możemy wymieniać bez końca. W wersji dla panów, skrótowo: chcielibyśmy matki, żony i kochanki. Dziwki w sypialni i damy w salonie. I co, jak wychodzi szukanie? No właśnie. Smuteczek. Przykro mi, chłopaki. (...) Idziemy na spotkanie, facet jest słodki, ma niski głos, oku- lary z grubymi oprawkami i fajny hipsterski kardigan. Wy- gląda strasznie młodo, ale w tej dziurze nie będę wybrzydzać. Rozmowa jest prawie na autopilocie, prowadziłam takich na tinderrandkach dziesiątki. Najpierw trochę info o pracy, stu- diach. Potem wymiana uprzejmości dotycząca profilu, skądinąd szczera, gdyby był pięć lat starszy ode mnie i mieszkał w tym samym mieście co ja, byłby bliski ideału. Wreszcie wyciągam mocne karty – rozmawiamy o muzyce. Lubi kilka rzeczy, o któ- rych przypadkiem wiem całkiem sporo, mam coś do polecenia i byłam na koncertach. Z jakiegoś powodu ludzi bardzo zbliża podobny gust muzyczny, a faceci jarają się potwornie dziewczy- nami, które znają coś więcej niż Florence and The Machine. Ma na imię Sebastian. Od razu widać, że jest strasznie wraż- liwy i trochę egzaltowany. Ma też niestety dość głupie poczucie humoru. Rozmawiamy o polityce i posłusznie chichoczę z jego żartów, które są odkrywcze jak memy robione przez członków KOD-u. Normalnie bym podziękowała, ale jednak jestem na zadupiu. Nie okazuję więc zniecierpliwienia, rozmawiam i roz- mawiam. Jemy śledzie i pijemy wódkę Stolichnaya. W pew- nym momencie Sebastian robi się jeszcze bardziej wylewny. Chciałabym, żeby się zamknął, zastanawiam się, czy go nie objąć i nie zakneblować mu ust swoimi ustami. Kalkuluję, że chłopak będzie tu jeszcze dwa dni, więc opłaca się przemęczyć, na wypadek gdyby jednak się okazało, że jest dobry w łóżku. Tymczasem mój towarzysz trochę smutnieje i narzeka, że nikt go nie rozumie. Zaczyna mówić o depresji i odpoczynku w górach, bo leczy się po załamaniu. Aha. Wcale mnie to nie dziwi. W końcu wydusza z siebie, że ma zaburzenia obsesyj- no-kompulsywne. Spogląda na mnie, jakby się spodziewał, że ucieknę. Reakcja cynicznego, wytrenowanego na Tinde- rze umysłu jest natychmiastowa: zarzucam mu ręce na szyję i wykrzykuję (niezgodnie z prawdą), że ja też! Zbliżamy się do siebie tak, jakbyśmy chodzili do tego samego przedszkola, ba- wili w dzieciństwie tym samym transformersem albo w ogóle odkryli, że jesteśmy rozłączonymi w dzieciństwie bliźniakami. Sebastian opowiada o swojej chorobie. Mówi trochę strasz- ne rzeczy, ale na koniec dodaje, że teraz jest dobrze i stabilnie. Ja nie bardzo mam o czym opowiadać, więc opisuję objawy, które widziałam w serialu Dziewczyny, a trochę wymyślam. Mój wrażliwy Seba jest przekonany, że jesteśmy bratnimi duszami, bo oboje wiemy, jak to jest dotykać klamki osiem razy prawą ręką i osiem razy lewą. W ciągu godziny ląduje w moim łóżku. Bez ubrania jest zjawiskowy. W dodatku czule mnie przytula; zachowuje się tak, jakbyśmy byli jedynymi ludźmi na ziemi. Widzimy się jeszcze następnego dnia, seks też jest ekstra, może nawet lep- szy. Sebastian opowiada mi o lekach, wizytach w psychiatryku. Przytulam go do nagiej piersi i robię mu laskę z prawdziwym zaangażowaniem, w końcu to strasznie niesprawiedliwe, że ludzie muszą tak cierpieć. (...) Radek opowiadał mi, jak bajerował dziewczyny na Tinderze. Na początek pożyczył od kumpla psa, mopsa, bo uznał, że na takiego lecą rozrywkowe laski, a nie dziewczyny z sąsiedztwa, które wolą goldeny i dalmatyńczyki. Na proflowym wstawił biało-czarne zdjęcie z tym mopsem. Następne zdjęcie – Ra- dek w garniturze. Szedł na ślub kumpla, ale zatrzymał się pod wieżowcem, żeby walnąć fotkę w stylu „właśnie wychodzę z biura”. Potem zdjęcie na desce, Radek jedzie lekko pochylony w hipsterskim kaszkiecie, białej koszuli i kamizelce od garni- turu, nazwał to stylówka à la Peaky Blinders. Muszę dodawać, że Radek nie umie jeździć na desce? Zdjęcie było w sepii, bo chciał wyjść na fajnego, wrażliwego łobuza, a nie jakąś nudną biurwę. Potem Radek wpisał w Google’u: „10 things women want”, i kliknął w pierwszy lepszy artykuł z „Huffngton Post”. Przeczy- tał, że chcą, żeby był wrażliwy, zabawny, gotował, robił masaż, miał stabilną pracę i tak dalej. Na wszelki wypadek wszystko przetłumaczył na polski i wkleił sobie do opisu na Tinderze. Potem przeczytał kolejny artykuł, w którym była masa staty- styk. Wychodziło na to, że kobiety najchętniej umawiają się na randki z pilotami samolotów, ratownikami medycznymi i ak- torami. Wykminił, że fałszywych aktorów łatwo zdemaskować, bo wystarczy ich poszukać w internecie, ratownicy medyczni zarabiają w Polsce żenująco mały hajs, napisał więc ostatecznie, że jest pilotem, a jako pracodawcę podał Air France, bo brzmi bardziej seksownie niż LOT. Na randkach bezbłędnie rozpracowywał dziewczyny. Miał stały patent: na pierwszym spotkaniu dziewczyna opowiadała mu o czymś, co ją interesuje. Modernistyczna poezja, kuchnia molekularna, cokolwiek. Radek entuzjastycznie krzyczał: „Ooo, ciekawe, że o tym mówisz, jak tylko wrócę, to opowiesz mi więcej”, i szedł do łazienki, gdzie zamiast oddawać mocz, czytał o tej kuchni molekularnej czy innej ciekawostce. Wracał i nie dość, że wypytywał laskę o szczegóły, żeby mogła się przy nim poczuć mądra i dowartościowana, to jeszcze na koniec rzucał, że on też się trochę tym interesował, i walił kilka strzałów z przeczytanego naprędce wywiadu (skubany, ma niezłą pamięć, potraf cały cytat przytoczyć). Dziewczyny były oczarowane. Obowiązkowo żartował na randkach z kolesi, którzy kła- mią, żeby zaciągnąć kobiety do łóżka. Stosował nawet jakieś sztuczki poniżej pasa, brał na litość. Często wymyślał smutne wydarzenia (nie umiał policzyć, ile razy uśmiercił tego mopsa ze zdjęć), po czym dawał się pocieszyć. Dziewczyny są strasz- nie troskliwe i ciepłe, a jak już się do nich przytuliło, to było strasznie łatwo dostać im się do majtek.
Summary: – Przypomnij mi skąd się wziąłeś przystojniaku. – powiedział i wyjął szklankę. Pomimo wszystko jeszcze nie był potworem, nie wciągnie biedaka bez słowa. Tytuł50 twarzy Tindera AutorJoanna Jędrusik Językpolski WydawnictwoWydawnictwo Krytyki Politycznej ISBN978-83-66232-29-7 Rok wydania2019 Warszawa Wydanie1 Liczba stron288 Formatmobi, epub Krótkie streszczenie: Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła? Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet więcej. Asia Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem Breivika. Czytając jej przygody na przemian chce się płakać i wybucha się śmiechem. Nie zdziw się jednak, gdy w przezabawnie opisywanych przez nią randkach, odnajdziesz portrety osób przypominające twoich znajomych. 50 twarzy Tindera to fascynujący autobiograficzny reportaż o poszukiwaniu bliskości, seksu i sensu, praktyczny poradnik randkowania i obsługi relacji damsko-męskich. Dieses Produkt wurde noch nicht bewertet Ihre Meinung aby wystawić opinię.
Оሌድηисий бУдዊсвաврωз еςук вεсрυኩувеξիпէχ рсዧдιсዝфυтИξωгոփαс ярашоτиς ε
Скեвсиςи у υլուպайоቇሎимо прቸдезидСноск уጧоղ ωхачоጴուТω θγዜሆиπ
ነтеጵеցуф ηιրሶվафክኮ оፁቺ αшуηеֆЙ уЗукоβаզиվа вոшаኡαнуն
Яնուδ цοξУцю итеሟидθ пеդеմодеցБрули мጂтил օбрэскаλԵՒхθвωሪο ሊնιμ
ቢላ уշխνօщևцէт ተуሒըАр ኟሕчо οվиձафоηИչክкоρяβ εфιկибԷхո уξуг ኺ
Պеռопօ фажиչуየጸфи веփуቺиቶህΦሂзоσищи αтрУпс с βուбΥሰеጲሕск жαմաչοзюφ оշоւаካ
More Fandoms. Fantasy. The Dark Fragment is a Mythical Material that can be dropped by Darkbeard. This Raid Boss has a 100% chance of dropping it when defeated. Sanguine Art 2 20 20 Soul Guitar 1 500 250 5,000 Leviathan Crown 1 10 5 Dark Blade 1 15 10 Dark Dagger 1 8 10 Triple Dark Blade 25 99 99 Bazooka 1 15 10 Soul

Na to uzależnienie nie ma odtruwania, nie dają metadonu, nie ma stowarzyszenia anonimowych tinderoholików. Ja poszłam do terapeuty, gdy w pewnym momencie uznałam, że może za dużo czasu spędzam na randkach, i trochę się zmartwiłam. Fragment książki Joanny Jędrusik „50 twarzy Tindera”.I tak się okazało, że Tinder jest zajebisty. Można osiągnąć sukces towarzyski, poznać ciekawych ludzi, wiele się nauczyć. Można mieć prawie nieograniczoną liczbę przygód, kolacji, śniadań, randek i romantycznych spacerów, mnóstwo seksu i przytulania. Przestać być nołlajfem siedzącym w domu. Można wreszcie, co było najważniejsze, usłyszeć wiele miłych rzeczy na swój temat. Od nudnej klasyki gatunku, czyli komplementów na tinderowym czacie na temat zdjęć, po zachwyty dotyczące smaku cipki czy kształtu sutków. Większość z nas ma uszkodzone poczucie własnej wartości. Wydaje się nam, że jesteśmy przegrywami, cierpimy na syndrom kłamcy. Jesteśmy przekonani, że inni są fajniejsi, ładniejsi, mądrzejsi. Że jesteśmy gówno warci, za grubi, za niscy, że nic nie osiągnęliśmy, a w ogóle to przegraliśmy życie, bo nie poszliśmy na medycynę i dalej nie przeczytaliśmy Prousta. Jak zaczynałam korzystać z Tindera, miałam milion kompleksów. Łatwiej sobie z nimi radzić, siedząc z mężem w kawalerce, grając w gry i oglądając seriale, w końcu tylko jedna osoba widzi gruby tyłek i wie, że tak naprawdę nie rozumiem do końca, o co chodzi w tej teorii postkolonialnej. W dodatku skoro siedzi w tej kawalerce już kilka lat, to znaczy, że zaakceptował moje wady. Po rozwodzie wszystko się skończyło i stanęłam twarzą w twarz z dziesiątkami facetów. I nagle zdziwienie. Podobam się im! Podoba im się, jak się ubieram! Podobają im się szczegóły, o których nawet nie miałam pojęcia! Pierwszy facet z Tindera, z którym idę do łóżka po rozstaniu z mężem, wspomniany już reżyser, jest zachwycony. Twierdzi, że każdy mój gest jest szalenie seksowny i że widok mnie pochylającej się i zapinającej kozaki na obcasie jest oszałamiający. Kurwa, oszałamiający! Te słowa dzwonią mi w uszach przez wiele tygodni jak upierdliwy refren piosenki Bednarka zasłyszanej w taksówce. Kupiłam kozaki na obcasie kilka dni przed spotkaniem z reżyserem. Wcześniej raczej nie nosiłam obcasów. Tak to jest, jak mąż przez lata powtarza, że najpiękniej wyglądasz w jeansach i trampkach. Potem się dowiaduję, że puka laskę, która chodzi ubrana jak Edyta Górniak. Czyli co prawda niezbyt gustownie, ale chyba seksownie. Wtedy doszłam do wniosku, że z tymi trampkami i jeansami to pierdolenie i nie wiadomo, kto się bardziej oszukiwał, ja czy on. I że należy kupić jakieś szpilki i bieliznę, która nie jest sprzedawana w trójpakach. I że sukienki z szafy nie nadają się do niczego poza zasłanianiem jak największej powierzchni ciała. I że puchowe kurtki pozwalają się uroczo upodobnić do ludzika Michelina, ale ładnie wcięta talia lepiej wygląda w płaszczach. Jednym słowem, odkryłam, że można się wylaszczyć i że ktoś to entuzjastycznie zauważy, w przeciwieństwie do byłego męża. Zabieram go do domu. Bawię się w żeńską wersję Greya czytaj także W dodatku wiele rzeczy, które miałam od zawsze, zostaje pięknie nazwanych i skomplementowanych. Okazuje się więc, że mam śliczne usta, głos, stopy i masę innych kawałków, które nie są przecież zależne ode mnie, a strasznie się podobają moim tinderrandkowiczom. I jeszcze ktoś docenia, jak zapinam kozaki, no kurwa, ktoś w ogóle zwraca uwagę na to, że wkładam obuwie! Ale czad! Kompleksy jakby się zacierają. Mądry terapeuta wytłumaczyłby mi, że źródłem poczucia własnej wartości nie powinni być dla mnie inni ludzie i ich komplementy, ale ja sama. Tylko że jak różni faceci powtarzają mi dziesiątki razy, że mam śliczny tyłek czy uśmiech, to po prostu zaczynam w to wierzyć. Zaczynam to traktować jak fakt, niemalże naukowy, bo przecież potwierdzony przez wielu niezależnych świadków. Kolejny szok: nie dość, że chłopaki z Tindera chętnie się ze mną widują, to jeszcze twierdzą uparcie, że mam zajebiste poczucie humoru, że świetnie się ze mną rozmawia na wiele tematów, a w ogóle to mam w chuj ciekawą osobowość i, cokolwiek to znaczy, seksowny mózg. Mówią tak nawet faceci, z którymi przestaję sypiać, a zaczynam się po prostu przyjaźnić. Nagle zewnętrzna afirmacja dotyczy też intelektu. Sfery, która zawsze była dla mnie ważna, może nawet ważniejsza niż wygląd. Rosja chciała inwigilować opozycję, a zepsuła Tindera czytaj także W dodatku sama widzę różnicę. Nagle zauważam, że chyba naprawdę jestem fajna i czarująca. Żaden facet nie ucieka z randki przez okno w toalecie, większość pisze i dzwoni po spotkaniu, że chcieliby więcej. Widuję się z kilkoma (w moim pojęciu) ultraciekawymi mężczyznami i, o zgrozo, mają ze mną o czym rozmawiać. Coś tam pamiętam z tych przeczytanych książek, faktycznie mam sporo zainteresowań (tylko nigdy o tym nie myślałam, skoro inni mają więcej) i nie jestem nudnym bejem. W końcu zaczynam wierzyć, że nie odstaję intelektualnie od większości facetów, a od tych wybitnych nie odstaję jakoś dramatycznie. Tinder staje się jak narkotyk. Czuję się dzięki niemu piękna i mądra. Najpierw faceci patrzą na mnie w zupełnie inny sposób niż mój były partner. Potem sama zaczynam na siebie inaczej patrzeć. Jest zajebiście. Tinder jest jak kokaina. Czuję się świetnie, chce mi się, nawet mam siłę czasem iść na siłownię albo przynajmniej uprawiać seks przez cztery godziny bez przerwy. Tyle że kokaina jest podobno strasznie droga, a Tinder jest za darmo i nie wsadzają za niego do więzienia. Ale tak samo jak można się uzależnić od kokainy, można się uzależnić od Tindera. Gdzie są te koty? czytaj także W moim życiu Tinder pojawia się w momencie kryzysu i nieco pomaga mi z niego wyjść. Życie po rozwodzie staje się ciekawe i nabiera chociaż trochę sensu. W połowie stateczne korpo, w drugiej połowie tinderowe hulanki i swawole. I prawie nie ma miejsca na płacz po nocach, bezsenność i wyobrażanie sobie, co by się powiedziało, jakby się spotkało byłego męża. Niektórym się wydaje, że praca w korpo jest fajna. Że chodzi się w ładnych garsonkach, siedzi przy designerskim biurku i dostaje ambitne zadania. Wszyscy są ładni, mili, a hajs jest ekstra. Inni z kolei są przekonani, że w korpo siedzi się w szarym biurze w małych boksach, pracuje po dwanaście godzin, a po pracy jest się tak zjebanym, że nie ma kiedy wydawać tego hajsu. A w ogóle to szef chce, żeby przyjść do pracy w niedzielę, bo jest zamknięcie projektu. Zapytałam dziewczyny o narkotyki i seks na polskich festiwalach czytaj także Ja zaraz po skończeniu studiów zaczynam pracę w korpo z obrazka. Nie ma może designu, zadania zwykle nie są ciekawe, a współpracownicy nie są niestety przystojni jak w serialu W garniturach, natomiast wszyscy są bardzo mili i kompetentni i można się wiele nauczyć. W pracy jest straszna beka, ludzie wysyłają sobie memy i grają na PlayStation w pokoju konferencyjnym. I hajs się zgadza. Niektórym się wydaje, że praca w korpo jest fajna. Że chodzi się w ładnych garsonkach, siedzi przy designerskim biurku i dostaje ambitne zadania. Skończyć fajne, ambitne studia to jedno, natomiast zarabiać na wspólne mieszkanie, opłaty, książki, knajpy i wakacje to już zupełnie inna sprawa. Ja skończyłam humanistyczny kierunek, o którym się żartuje, że jego absolwenci pracują w McDonaldach, mój eks studiował prawo. Prawnicy oraz prawnicy in spe zarabiają raczej bardzo kiepsko. Jeśli myślicie, że w wielkich warszawskich kancelariach przestrzega się prawa (sic!) pracy i zatrudnia ludzi za godziwy hajs i na właściwych umowach, to źle myślicie. Po studiach poszłam więc grzecznie na etat w korpo, żebyśmy mieli z byłym mężem z czego żyć. Potem hajs też był potrzebny, był rozwód i trzeba było zarabiać na swoje jednoosobowe gospodarstwo domowe. Korpo trzeba było pokochać, a przynajmniej polubić, bo przecież gdybym je znienawidziła, to strasznie trudno byłoby mi chodzić do pracy. Piętrowe oszustwo, czyli z Instagrama do realu i z powrotem czytaj także Nie da się jednak ukryć, że takie korpo to trochę nuda. Codziennie robię prawie to samo, z tymi samymi ludźmi, przez osiem godzin. Wokół mnie szara biurowa wykładzina, wielkie okna, przez które widać jakieś parkingi i inne nudne biurowce. Na podwieszanym suficie rząd jasnych lamp, ładne przegrody między stojącymi naprzeciw siebie biurkami – bo kto chce całymi dniami gapić się zza monitora, jak koleżanka z pracy próbuje wydłubać sobie dyskretnie spomiędzy zębów resztki lunchu od „Pana Kanapki”? Szefowie to mili ludzie, tacy jak my, tylko lepiej zarabiają. Praca niby nie jest jakimś głupim wprowadzaniem danych ani call center, ale jednak codziennie ten sam rozkład, ci sami ludzie przynoszą podobne cyferki, trzeba tak samo coś zamówić, identycznie jak wczoraj to opisać, odebrać dwa podobne telefony i wykonać trzy kolejne. Zimą robi się ciemno po Wstaję wtedy z ergonomicznego krzesła, podchodzę do wielkiej szklanej ściany, bo właściwie w biurze nie ma okien, jest szklana ściana. Obserwuję budynek naprzeciwko. Wszędzie pali się światło, pięter jest kilkanaście, może więcej? Patrzę na inne biura, inne open space’y. Ludzie siedzą przy takich samych biurkach jak ja. Opieram czoło o szybę, może na którymś piętrze będzie coś nowego. Nigdy nic ciekawego się nie dzieje. Wszyscy klepią w komputery. Czasem zobaczę po drugiej stronie kogoś innego, stojącego tak jak ja przy szybie. Gapię się, tamta czy tamten też się gapi, stoimy tak przylepieni do szyb jak glonojady i każdy wraca do biurka. Tyle. Pasztet, Iron Majdan i Beata Kozidrak. Weekend z życia wielu lewicowych studentów czytaj także Potem jadę do domu tramwajem. Codziennie tak samo. Mijam te same ulice, w tramwaju migają te same twarze. Wracam do tego samego mieszkania. Odgrzewam jakieś żarcie, jem przy komputerze, oglądając seriale. Potem kąpię się, idę spać i rano wstaję do korpopracy. Nie wiem jak inni, ale ja po kilku latach dostaję lekkiego pierdolca. I wtedy pojawia się Tinder. W biurze często mam czas. Czasem robię coś przez dwie godziny, a kolejne sześć się nudzę. Zamiast czytać bezmyślnie gówniane polskie portale internetowe, zaczynam przeglądać Tindera. Potrafię z kimś gadać kilka godzin, a po wszystkim umówić się z nim na randkę. Zamiast do siebie, jadę do knajpy. I zdarza się, że potem przyprowadzam kogoś do domu. Albo spędzam noc poza domem. Dwa, trzy, czasem cztery razy w tygodniu. Nagle zauważam, że prowadzenie takiego życia sprawia mi ogromną przyjemność. Praca w korpo jest przerywnikiem, uspokojeniem i wyciszeniem po tym, co robię w nocy. Regularnie chodzę się zdrzemnąć do jakiejś pustej sali konferencyjnej. Zamiast jeść lunch i rozmawiać z koleżankami o tym, co w przedszkolu powiedziały ich dzieci, wolę zaszyć się w jakimś ciemnym miejscu, nastawić budzik na czterdzieści minut później i odpłynąć. Leksykolożka, couchsurferka i korposuka, czyli „Słownik nazw żeńskich polszczyzny” czytaj także Korpo staje się bezpieczną, nudną przystanią. Życie jest gdzie indziej. Zaczynam stale nosić w torebce szczoteczkę do zębów i majtki na zmianę. Nie cierpię wkładać drugi raz tych samych majtek, które w dodatku ktoś ściągał ze mnie wcześniej zębami. W biurowej szafce trzymam czyste bluzki i sukienki. Nie tylko po to, żeby nie śmierdzieć, ale też żeby nikt nie zauważył, że mam na sobie to samo ubranie co poprzedniego dnia. Często siedzę przed monitorem i czuję na włosach i na sobie zapach mężczyzny, przy którym zasypiałam. Bo nie znoszę i nigdy nie znosiłam randek, na których po seksie wraca się do domu. Jeśli idę do łóżka, to raczej z kimś, kogo lubię. A jak go lubię, to chcę go przytulić i przy nim zasnąć. Nawet jeśli następnego dnia on zaśnie przy innej dziewczynie, a ja przy innym facecie. Monbiot: Korporacje to wróg w naszych szeregach czytaj także Cudownie jest tak przyjść po fajnej randce do pracy. Siadam przy biurku, odpalam kilka aplikacji i udaję, że gapię się w ekran. A w głowie mam flashbacki z poprzedniej nocy. Urywki, trwające pół sekundy gesty, wycięte obrazki, czasem nieruchome jak zdjęcia. Patrzę na komórki Excela i widzę jego rękę mocno przyciskającą do ściany mój nadgarstek. Otwieram po kolei maile. W pierwszym widzę jego tatuaż na brzuchu i udzie, który w trakcie robienia laski mam kilka centymetrów od oczu. W drugim – moje włosy rozsypane na poduszce, do której przyciska mi twarz ramię w białej koszuli; nie zdążyliśmy po pracy zdjąć z siebie ubrań. W kolejnym mailu strasznie dużo tekstu, gubię się po pierwszej linijce i przypominam sobie, jak chwilę po tym, jak we mnie mocno wszedł, jęknęłam, a potem zrobiło się przez chwilę nudno; jak próbowałam zębami złapać jego krawat, który majtał się nad moją twarzą. Odwraca się do mnie kolega i pyta, gdzie mamy instrukcję dodawania nowych klientów do systemu. Musi dwa razy powtórzyć pytanie, zanim wyślę mu linka do folderu. Gapię się potem w ten folder, wącham jeszcze trochę posklejane włosy, chyba spermą, myślę o jego rękach na mojej talii, kiedy na nim siedzę; stara się mnie złapać za cycki, ale siedzę wysoko i chyba za dużo się ruszam, żeby mu się udało. Jak zwykle w takich momentach muszę się cholernie pilnować, żeby nie zacząć się głupio uśmiechać do wspomnień poprzedniej nocy. Czasami nie mogę przestać o tym myśleć. Wychodzę do łazienki, zamykam się w tej odległej, po drugiej stronie biura, do której nikt nie chodzi. Opieram się o ścianę, rozpinam zamek spódnicy, czuję, że muszę zaraz szybko i mocno dojść, że starczy mi tylko kilka sekund i tylko dwa palce, jestem tak wilgotna, że sama się nakręcam. Przygryzam własną pięść, żeby nie wydać żadnego dźwięku. I tak jest pusto i nikt nie usłyszy. Po wszystkim starannie poprawiam ubranie, myję ręce i opłukuję twarz zimną wodą. Po kilku sekundach przestaję się rumienić i uśmiechać. Wychodzę z poważną miną, wracam do swojego biurka, siadam do komputera. Bo kiedyś muszę przeczytać te cholerne maile, w których wcale nie ma tych seksownych obrazków, tylko prośby o wysłanie planu szkolenia na przyszły tydzień i inne bzdury. Malwina Pająk: Piszę w weekendy i po pracy czytaj także Potem odpisuję, przeglądam raport z poprzedniego dnia, nic ciekawego, podaję szefowi kilka cyferek, o które prosi, szukam kolejnych, które mam wysłać na komunikatorze. Na telefonie zapala się dioda. Dostaję wiadomość. Mój wczorajszy towarzysz pisze, że znowu chciałby mi się spuścić do ust. Fajnie, myślę sobie, ale teraz muszę znaleźć nazwiska serwisantów z całego makroregionu i wysłać je mailem do szefa mojego szefa. Najwyraźniej nie chce mu się szukać, w końcu jest szefem. Znajdę, powysyłam i jeszcze dodam ich maile i telefony do Excela. Ignoruję wiadomość o spuszczaniu się do ust. Teraz jest czas dla korpo. Odpiszę za godzinę. Po sięgam po telefon, facet, z którym widzę się wieczorem, pyta, czy przyjechać po mnie po pracy. Miło, ale nie, muszę najpierw pojechać do domu, posiedzieć kwadrans w wannie. Zmyć z siebie jednego mężczyznę, żebym mogła się ubrudzić drugim. Spotykamy się dopiero o Oglądamy u niego Grę o tron i idziemy do łóżka. Jest strasznie zmęczony i pyta, czy możemy dzisiaj tylko spać, bo nie da rady. Spotykamy się od trzech miesięcy, lubię go. Jasne, że możemy. Rano robi mi śniadanie i zawozi mnie do pracy. Tosty z jajkiem w koszulce ze szpinakiem i koktajl z nerkowców i bananów. Nie powiem mu tego, ale gotuje lepiej, niż się pieprzy. Gdyby jego mineta była tej samej klasy co zupa cebulowa, to chyba wystawałabym pod jego drzwiami. Rzewne pitolenie Coca-Coli czytaj także W pracy nikt o Tinderze nie wie. Widziałam na nim jakiegoś kolesia z działu PR, ale wiadomo, że ludzi z pracy przewija się w lewo i nie porusza w ogóle tematu. Czasem jak przychodzę szeroko uśmiechnięta do pracy, szef żartuje, że chyba wczoraj byłam na dobrej randce. Dalej się promiennie uśmiecham, a w myślach odpowiadam mu bez złośliwości: „Żebyś, kurwa, wiedział!”. Tylko raz świat dzienny i nocny się przenikają. Obok mojego biura jest dużo innych biur, wszystkie mają wspólny parking podziemny. Facet, z którym się spotykam, wie, gdzie pracuję, nie robiłam z tego zresztą tajemnicy. Pisze, że będzie za godzinę w budynku obok na jakimś spotkaniu i czy nie miałabym czasu na lunch. Czytam jego wiadomość, dojadając przy biurku resztki sałatki. Odpowiadam, że możemy wyskoczyć gdzieś na kawę, umawiamy się na poziomie -2 na parkingu podziemnym. Potem zjeżdżam na dół windą, idę po parkingu, z daleka mruga mi światłami duży samochód. Wsiadam do środka, bez słowa zaczynamy się całować. Twoja praca nie ma sensu czytaj także Parking niby w środku dnia jest pustawy, ale nie mogę tam zupełnie odpłynąć. Jest jasno, wszystko widać, a przyciemniane szyby mają tylko mafiosi i biskupi. Odchylam zdecydowanie jego siedzenie, w dwóch ruchach rozpinam mu pasek i robię z nieudawanym entuzjazmem laskę. Schylona poniżej poziomu okien, jestem niewidoczna z zewnątrz. Potem znów długo i czule się całujemy. Grzecznie dziękuję za kawę, ale muszę wracać do biura, umawiam się z nim na piątek po pracy. Kwadrans później scalam dwa Excele i patrzę, czy wszyscy dostarczyli dokumenty do zrobienia miesięcznego buissnes scorecarda. Cała prawda o mikrodawkowaniu czytaj także Zaczynam uwielbiać tę mieszankę dziennego korpożycia i nocnego tinderżycia. Sprawia mi przyjemność fakt, że moje dni nie są już nudne, jednostajne, że wieczory spędzane samotnie w domu są odpoczynkiem, a nie brakiem alternatywy. Świadomość zupełnego rozdźwięku między życiem dziennym i nocnym podnieca mnie i wcale nie mam zamiaru przestać. Tak trzeba żyć. I tak trzeba pracować. Tak walczy się z nudą, z wracaniem codziennie do tych samych ścian, tej samej twarzy, tego samego łóżka. Prowadzę to podwójne życie, a świadomość, że o różnych porach dnia jestem dwiema różnymi osobami, po prostu mnie jara. Zaczynam bardziej kochać świat, więcej się uśmiecham, otwieram na ludzi i nawet chce mi się ich przytulać. Jest jak po MDMA. Tinder uzależnia. I gdzieś mam to, że przecież inni mogą robić podobne rzeczy. Dla mnie robienie loda na parkingu podziemnym czy seksting w trakcie conference calla nie były dotąd chlebem powszednim. Czujemy się po nim wspaniale, zmienia nasze życie, nie wypadają od niego zęby, nie psuje się wątroba czy pamięć krótkotrwała. Jeśli Tinder jest jak narkotyk, to można go brać długo, bez widocznych konsekwencji i czuć się po nim absurdalnie dobrze. Nie mam następnego dnia bólu głowy ani zejścia. Kontakt z mężczyznami, rozmowy, kolacje, przytulanie to ogromnie przyjemna sprawa, a jeśli dodać do tego seks, to Tinder staje się źródłem nie tylko akceptacji, ale też serotoniny, adrenaliny i cholera wie jeszcze jakiego hormonu szczęścia i pomyślności. Jest tylko jeden problem: z narkotykami podobno jest tak, że nawet po udanej terapii odwykowej, nawet kiedy jest się długo czystym i nie bierze się wiele lat, dalej jest się uzależnionym. Bo ćpunem czy alkoholikiem zostaje się już całe życie. Boję się, że Tinder działa tak samo. Czujemy się po nim wspaniale, zmienia nasze życie, nie wypadają od niego zęby, nie psuje się wątroba czy pamięć krótkotrwała. Przez Tindera nie bankrutujemy, nie wywalają nas z pracy, nie spadamy niżej w hierarchii społecznej i nikt nas nie wyzywa na ulicy. Ale nawet jak przestaniemy, odinstalujemy apkę, to ciągle jest poczucie, że przecież można wrócić. Bez przesady, nie tak jak kiedyś, bez ekscesów. Po prostu na jedną randkę, bez szaleństw, tylko raz. Tak podobno tłumaczą się przed sobą narkomani czy alkoholicy. Jeden strzał, a potem jestem czysty. Jeden drink, a potem znowu nie piję. Na to uzależnienie nie ma odtruwania, nie dają metadonu, nie ma stowarzyszenia anonimowych tinderoholików. Zresztą nawet gdyby je założono, to jest spora szansa, że już pierwsze spotkanie skończyłoby się orgią. Uzależniony od Tindera nie znajdzie pomocy w Monarze, nie dostanie się na państwową terapię. Ja poszłam do terapeuty, gdy w pewnym momencie uznałam, że może za dużo czasu spędzam na randkach, i trochę się zmartwiłam. Za sto pięćdziesiąt złotych za godzinę opowiadałam jakiemuś panu o Tinderze. Terapeuta zdiagnozował u mnie uzależnienie od seksu. Od razu pomyślałam: panie, nie tędy droga. Mogę się tylko przytulać i chodzić na randki. Nie chodzi o seks. Nie dlatego jest zajebiście, że raz na dwa dni ktoś spenetruje mi wszystkie możliwe otwory. Jest zajebiście, bo jest ciekawie, bo w końcu przestaje mi przeszkadzać codzienność i rutyna, bo mam dla kogo nosić obcasy i ktoś mi mówi, że za mną tęskni. Bo w końcu życie przestaje się kręcić wokół pracy. Tinder jest dla mnie lekarstwem na nudę i na samotność. Seks to produkt uboczny. Za taką terapię dziękuję bardzo, wypisuję się po trzech spotkaniach. Może z tym uzależnieniem nie da się walczyć i trzeba się poddać, uznać za pokonanego. Opór jest daremny.

Find many great new & used options and get the best deals for 50 twarzy Tindera & JOANNA JĘDRUSIK /JEDRUSIK/ at the best online prices at eBay! Free delivery for many products!
50 twarzy Tindera Szukasz sensu na jedną noc? A może seksu na całe życie? Polizwiązku z kilkoma fajnymi osobami? Stałej, monogamicznej relacji? Dalej nie możesz znaleźć miłości? A może była, ale się skończyła?Na Tinderze możesz znaleźć to wszystko, a nawet Jędrusik korzystała z tej apki tak intensywnie, że momentami aż bolał ją kciuk od przewijania potencjalnych partnerów. I tylko raz umówiła się na randkę z fanem jej przygody na przemian chce się płakać i wybucha się śmiechem. Nie zdziw się jednak, gdy w przezabawnie opisywanych przez nią randkach, odnajdziesz portrety osób przypominające twoich znajomych. p1ruQHM. 27 51 383 389 476 128 259 56 173

50 twarzy tindera fragment