5.1K views, 20 likes, 0 loves, 2 comments, 50 shares, Facebook Watch Videos from Kurier Galicyjski: Z głębokim żalem żegnamy naszego Kochanego Szefa, Człowieka o gołębim sercu, Mirosława
8 września odbył się pogrzeb Leszka Preisnera: cenionego wynalazcy, konstruktora, przedsiębiorcy, ojca wielodzietnej rodziny, szanowanego mieszkańca Jasła, człowieka niezwykłego i zwyczajnego zarazem, budzącego dobre emocje w każdym, z kim się zetknął; człowieka – jak stwierdził podczas żałobnej mszy św. ks. proboszcz Jan Gibała, doskonale oddając odczucia wszystkich obecnych – o gołębim sercu. Leszek Preisner zginął 4 września br. w katastrofie awionetki, którą pilotował, w Głowience koło krośnieńskiego lotniska. Został pochowany 8 września br. w Jaśle. W ostatniej ziemskiej drodze towarzyszyły Mu setki osób. Oprócz najbliższej i dalszej rodziny na pogrzeb przybyli przyjaciele, koledzy, współpracownicy i znajomi z różnych stron kraju, przedstawiciele wielu stowarzyszeń, organizacji i instytucji oraz ludzie, którzy bardzo Go cenili, choć znali tylko z widzenia lub słyszenia. – Wierzymy, że śmierć jest początkiem nowego, lepszego życia (…) Ufamy, że spotkamy się znowu z Leszkiem w domu naszego Ojca – mówił w na wstępie żałobnej uroczystości w kościele pw. św. Faustyny Kowalskiej, przy ul. Św. Jana z Dukli ks. Jan Gibała, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny w Jaśle. Proboszcz odczytał też list otrzymany od ks. bpa. Edwarda Białogłowskiego, wikariusza generalnego Diecezji Rzeszowskiej, który w czasie wizytacji kanonicznej w 2009 r. gościł w domu państwa Preisnerów. – W święto narodzenia Najświętszej Maryi Panny nazywanym świętem Matki Bożej Siewnej wasza parafia pożegna tragicznie zmarłego w katastrofie awionetki Leszka Preisnera; człowieka głębokiej wiary, postępującego według zasad Ewangelii, człowieka pracowitego, zaangażowanego w pomoc Kościołowi, ojca licznej, szlachetnej rodziny – czytał ks. J. Gibała. – Łączę się z wami w modlitwie. Składam wyrazy współczucia Małżonce zmarłego Leszka i Dzieciom oraz Rodzinie dotkniętej bólem po tak dotkliwej stracie. Przesyłam pozdrowienia i błogosławieństwo wszystkim uczestnikom uroczystości pogrzebowych. W dalszej części mszy św. pogrzebowej ks. Gibała mówił – Żegnamy dzisiaj człowieka wiary i modlitwy, męża i ojca licznej rodziny; żegnamy parafianina o gołębim sercu i stalowym charakterze (…) Szczególną Jego pasją było lotnictwo. Organizował lądowisko najpierw w Czeluśnicy, potem w Jaśle, dopilnował, żeby było poświęcone przez kapłana. I tak często fruwał nad Jasłem, z początku motolotnią, ostatnio własnym samolotem z napisem SP JUT. Wtajemniczeni wiedzieli, że skrót JUT oznacza Jezu Ufam Tobie. Zapytany, czy bezpiecznie jest tak latać, odpowiadał, że w powietrzu jest bezpieczniej niż na ziemi. I rzeczywiście nie w powietrzu zginął, lecz na ziemi, po zderzeniu się z nią, w płomieniach ognia, w niedzielę 4 września, o godzinie 17. koło Krosna w Głowience. Dwie minuty po starcie. Zginął razem z pasażerem Arturem Krzysztyńskim. W dzień wyjątkowy – kanonizacji Matki Teresy z Kalkuty… Końcowe obrzędy pogrzebowe prowadził ks. Tomasz Dziedzic. Po mszy ciało Zmarłego zostało przewiezione na jasielski cmentarz komunalny przy ul. Mickiewicza gdzie nad trumną, w imieniu kolegów – lotników śp. Leszka Preisnera pożegnał Andrzej Skrudlik, wiceprezes Jasielskiego Stowarzyszenia Lotniczego „Ikar”. Wstrząsająco zabrzmiała banalna, przytoczona przez niego ostatnia rozmowa pilota z wieżą na lotnisku w Krośnie, przed startem w ostatni – jak się okazało – lot. Krótkie, rutynowe komunikaty i polecenia, zgoda na start, a po chwili głucha cisza w radio… Śp. Leszek Preisner miał 49 lat. Osierocił żonę Beatę i ośmioro dzieci. Jego śmierć pogrążyła w smutku rodzinę, wszystkich przyjaciół i znajomych, ale też mnóstwo ludzi, którzy zetknęli się z nim tylko przelotnie i wcześniej nawet nie zdawali sobie sprawy, jak piękne jest to, że w ogóle mieli szczęście Go poznać. *** Pochodził z Jasielnicy Rosielnej (pow. brzozowski). W Jaśle założył i rozwinął firmę DeltaTech Electronics, znaną z solidności, wdrażającą innowacyjne projekty i produkującą wysokiej klasy urządzenia diagnostyczne dla motoryzacji. Z bratem Piotrem, podzielającym jego pasję do konstruowania i elektroniki, w 2013 roku zaprojektowali i zbudowali ekologiczną hulajnogę o napędzie elektrycznym, która podbiła zachodnie rynki. Kilka lat wcześniej obydwaj – z firmą Romet – stworzyli prototyp samochodu elektrycznego. Lotnictwem interesował się od wczesnej młodości. Już mając 16 lat zaczął szkolić się na szybowcach. Pierwszą maszyną latającą jaką kupił lata później był motoszybowiec Ogar. Potem przyszedł czas na małe samoloty. W 2008 roku był wśród założycieli i został prezesem Jasielskiego Stowarzyszenia Lotniczego „Ikar”, które wystarało się o utworzenie w Jaśle niewielkiego lądowiska. – Nie ma odwrotu od lotnictwa. My dzisiaj możemy samolotem dolecieć do Warszawy za godzinę lub dwie. Spokojne startuję po śniadaniu, lecę do Warszawy, załatwiam wszystkie sprawy i wracam do domu na obiad – powiedział w rozmowie z Ewą Wawro, której fragmenty wykorzystała w opublikowanym w grudniu 2013 roku na stronie internetowej i w „Podkarpaciu”, poświęconym Mu artykule „Od lotnictwa nie ma odwrotu”. Na jej pytanie, co jest najpiękniejszego w lotnictwie, odpowiedział wówczas: – To, że człowiek lecąc angażuje w to wszystkie swoje zmysły. Jeżeli leci, to już w zasadzie nie myśli o tym, co dzieje się na ziemi. Całkowite oderwanie się od problemów. Godzina lotu potrafi bardziej mnie zrelaksować i odstresować, niż tydzień leżenia na plaży. Jeśli musiałbym przestać latać, to byłoby trudne, to jakby ktoś wyrwał kawałek mnie samego. Na to lekarstwa nie ma. Zapytany z kolei, czy lotnictwo jest niebezpiecznym sportem, odparł – Trzeba jasno powiedzieć, że jest niebezpieczne, ale czy bardziej od innych sportów wyczynowych? Tragiczny wypadek można mieć nawet jadąc na rowerze, czy pływając kajakiem. Ale to prawda, że lotnictwo to pasja, która wymaga bardzo dużej samodyscypliny i bardzo dużej uwagi. A na zakończenie dodał: – Jeśli ktoś nie zdaje sobie sprawy z faktu, że każdy lot może być ostatnim, to nie dorósł do lotnictwa i lepiej niech się za to nie zabiera. st Jaślanin zginął w wypadku awionetki koło Krosna Od lotnictwa nie ma odwrotu Czy hulajnoga z Jasła podbije świat? {gallery}galerie/16_rok/pogrzeb_LP{/gallery}
May 13, 2020. Książka "Serce z szuflady" jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością pani Agnieszki Jeż. Pierwszy tom serii Dom Pod Trzema Lipami opowiada historię Klary, której przyszły mąż "zwraca wolność". Klara uważa, że nad ich rodziną wisi klątwa, ponieważ od stu lat żadna Majewska nie wyszła za mąż. Kobieta
W środę, 8 grudnia rodzina, przyjaciele i znajomi odprowadzili w ostatnią drogę Artura Walczaka, znanego w Gnieźnie jako Artek lub „Waluś”. Jak podaje "Głos Wielkopolski", takich tłumów już dawno nie widziano na cmentarzu Świętej Trójcy. Czytaj również: Policzkują się na śmierć! W dniu pogrzebu sportowca na cmentarzu św. Trójcy w Gnieźnie pojawiły tłumy pogrążonych w smutku ludzi. Byli wśród nich najbliżsi "Walusia": siostra Iwona z mężem, córką i wnuczką, ale też kilka znanych w środowisku MMA twarzy. Jak podaje "Głos Wielkopolski", w tłumie wypatrzeć można było zawodników gal PunchDown, którzy brali udział we wcześniejszych walkach. Z pewnością zdawali sobie sprawę z tego, że na miejscu Artura Walczaka mógł znaleźć się każdy z nich. Żałobników nie zniechęcił nawet mróz. Zobacz także Najbliższy przyjaciel zmarłego, Piotr Witczak (znany jako "Bonus BGC") w czasie mszy ocierał spływające po policzkach łzy, a na koniec złożył przy trumnie piękny wieniec. Urna z prochami strongmana została złożona w grobowcu, w którym spoczywają jego rodzice. Na koniec z głośników rozbrzmiał utwór Ryszarda Rynkowskiego "Ci co odeszli", podczas którego zgromadzeni nie byli w stanie powstrzymać łez. - Dziękuję Wam w imieniu rodziny za tak liczne przybycie nawet w czasach epidemii – mówił duchowny, prosząc o nieskładanie kondolencji. Czytaj także: Właściciele federacji PunchDown wydali oświadczenie po śmierci Artura "Walusia" Walczaka. "Nadzieja ostatecznie zgasła" Śmierć "Walusia" przerwie brutalne rozgrywki? Artur Walczak trafił do szpitala 22 października po gali PunchDown 5 we Wrocławiu. Mężczyzna podczas jednego z pojedynków doznał wylewu krwi do mózgu. Walczak został przetransportowany do szpitala, gdzie został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Zmarł 26 listopada. Po tragicznym w skutkach nokaucie na Arturze Walczaku właściciele federacji PunchDown wydali oświadczenie, w którym wyjaśnili, że zrobili wszystko, aby podczas gali zapewnić zawodnikom bezpieczeństwo. Odnieśli do zarzutów, że na miejscu nie było karetki pogotowia. Wrocławska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie narażenia człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Przedmiotem śledztwa jest sprawdzenie, czy podczas gali zachowano wszystkie możliwe środki bezpieczeństwa. Badana jest też legalność tego typu walk. Czytaj więcej: Ujawniono przyczynę śmierci Artura "Walusia" Walczaka. Sprawą zajęła się prokuratura (źródło: Radio Zet, Głos Wielkopolski) KMK
Wyrażenie człowiek o gołębim sercu posiada 20 synonimów w słowniku synonimów. Synonimy słowa człowiek o gołębim sercu: anioł, poczciwiec, uosobienie dobroci, gołębiego serca, szlachetny, prawy, porządny, poczciwy, ideał, honorowy, człowiek honoru, dobra dusza, człowiek gołębiego serca, bez skazy, altruista,
Dwa lata temu Praga Południe w małym kościółku na Fieldorfa żegnała Stefana Sudoła. Nauczyciel fizyki ze Śląska nie stał się słynny w całym kraju. Ale w gazetach można było znaleźć nekrologi zamówione przez dawnych jego uczniów, jeszcze z lat 60. W swoim małym świecie był charyzmatyczny. Ja poznałem go na przełomie lat 80. i 90., kiedy uczyłem przez pięć lat historii w liceum Marii Curie-Skłodowskiej na tejże Pradze. Wkrótce potem dawna klasa, której był ukochanym wychowawcą, zaprosiła mnie na biesiadę. Ledwie po niej wstałem do radia. Takie kontakty to może najcudowniejsze, co człowieka w życiu spotyka. Żałuję, że nie mam drugiego życia, w którym mógłbym uczyć młodych ludzi aż do emerytury. Na biesiadzie spotkałem dawnego ucznia Stefana Sudoła. Nazwijmy go Piotrem P., bo nie wiem, czy chciałby oglądać swoje nazwisko w gazecie. Kiedy go uczyłem, próbował przychodzić do liceum z tak zwanym irokezem na głowie. Szkoła po pewnych wahaniach zmusiła go, aby tego irokeza ściął. Opisałem ten epizod w swojej powieści „Romans licealny" wydanej w 2009 roku. Okazało się, że Piotr rozpoznał w niej siebie (choć był tam postacią drugoplanową). Miło było razem powspominać to i owo. Ale cała historia wywołała we mnie burzę nie tylko wspomnień, ale i rozważań. Wtedy pod koniec lat 80. sam będąc człowiekiem młodym, źle odebrałem ten akt szkolnej „tyranii". Traf chciał, że czołową rzeczniczką obyczajowego rygoryzmu była nauczycielka dzierżąca w swoich rękach stery organizacji zakładowej PZPR, co skądinąd każdego, kto pamięta tamte czasy, nie powinno dziwić. I tego ówczesnego krytycyzmu nie cofam. Szkoła pilnująca różnych konieczności, takich jak udział w pierwszomajowych pochodach, jawiła się jako strażniczka konformizmu. Lata 80. to skądinąd czas ścierania się starego z nowym. Swoistego purytanizmu ekipy Jaruzelskiego i zarazem prasy, także młodzieżowej, lansującej już wzorce swobody. Dopiero pod koniec mojej pracy, około roku 1991 dowiedziałem się, że wielu moich uczniów na swoich imprezkach popala trawę. Były to dla mnie rzeczy nowe. Z drugiej strony nie dramatyzowałem z powodu bezlitośnie wykarczowanej fryzury Piotrusia, chłopca miłego i zabawnego. Sam chodziłem kilka lat wcześniej do innego liceum w tej samej dzielnicy, do Wyspiańskiego. Była to szkoła dużo bardziej wymagająca, tradycyjna. Tam panowała dyscyplina, a nauczyciele, czasem bardzo malowniczy, byli półbogami. Kiedy poszedłem do Curie-Skłodowskiej, poznałem liceum otwarte na uczniów słabszych i mniej systematycznych, więc z natury bardziej tolerancyjne. Na dokładkę trochę zmieniły się już nie za bardzo bali się nauczycieli, ale nauczyciele jeszcze nie zaczynali bać się uczniów. W tym kontekście to wymuszenie szkolnej konieczności nie jawiło się jako okrucieństwo. Sami koledzy Piotra nie przeżywali tak strasznie jego „krzywdy", zwłaszcza że egzekutorem dyscypliny był ich ukochany wychowawca Stefan Sudoł, tyran o gołębim sercu, ale człowiek staroświecki. Jakoś rozumieli tę jego staroświeckość i wybaczali mu, tak jak on im wybaczał różne rzeczy, które nie całkiem rozumiał. Ot, wzajemny kompromis możliwy w sytuacji, kiedy żadna ze stron nie ma pełnej przewagi nad drugą. Ale i w sytuacji, gdy nauczyciel naprawdę kocha młodzież. A młodzież nie przychodzi do kolejnych szkół przekonana, że wolno jej wszystko. Przypomniałem sobie tamtą sytuację po latach, kiedy w Polsce wybuchła awantura o szkolne mundurki. Byłem wobec niej chłodny. Rozumiałem wagę symboliczną tej regulacji – może od tego należało uzdrawiać szkołę (tak jak Artur z „Tanga" Mrożka zaczął uzdrawiać rozmemłaną rodzinkę od wciśnięcia ich w przepisowe stroje)? Mundurki mają też swoją rolę wychowawczą, mogą uczyć zdrowego egalitaryzmu. Ale jako wielbiciel Mrożka wiedziałem, że może to być tylko dekorowanie czegoś, czego natura wcale się nie zmieni – taką sytuację obserwujemy na przykład w Anglii. No i w głębi duszy nie jestem przekonany, czy człowiek psuje się od fryzury. A jeszcze z trzeciej strony świat, w którym starszym nie wolno niczego, jest światem kto wie, czy nie straszniejszym. Świat, gdzie nie wolno narzucać nakazów, czasem nawet niemądrych lub przesadnych, jest światem kształtującym egoistów. Ludzi, którzy nie będą mieli nawet okazji się pobuntować jak Pan Bóg przykazał. Młodzi ludzie, dziś 40-latki, wychowani nie najgorzej przez Sudoła, nawet jeśli był z PZPR i czasem stawał się nieznośny, jakoś to rozumieli, a przynajmniej przeczuwali. No tak, ale niestety czas, kiedy uczniowie nie bardzo boją się nauczycieli, a nauczyciele nie bardzo boją się uczniów, może trwać krótko. Jest z natury przejściowy, bo człowiek lubi wylewać dziecko z kąpielą. Piotr P. z lekkomyślnego chłopca stał się, zdaje się, sensownym facetem. Ale czy podobnych facetów będzie produkował obecny system, nastawiony na udowadnianie, że uczniowi wolno wszystko, bo jak nauczyciel czegoś zażąda, uczeń pójdzie choćby do sądu? A w poważnych gazetach przeczyta na dokładkę, że jest cool i „trzymać tak dalej"? Przypuszczam, że wątpię. ? Autor jest publicystą?„Uważam Rze" Damian Olender, bo o nim mowa, to pochodzący z Łomży brązowy medalista Mistrzostw Świata w trójboju siłowym. www.narew.info| Sprawdź nasz profil na Facebooku 16.04.2021 16:55 (aktualizacja 13.08.2023 18:57) Rozmowa "Głosu Pomorza" z Mariuszem Pudzianowskim, który w sobotę odwiedził naszą redakcję - Powoli stajesz się filmową gwiazdą, tymczasem w sporcie rok 2004 był dla ciebie chyba średnio udany?- Nie zgadzam się. Oprócz trzeciego miejsca w mistrzostwach świata na Bahamach, zdobyłem wszystko co było do zdobycia w kraju i na świecie. Od kilku lat jestem na światowym topie w tym sporcie, a utrzymać się jest zawsze trudniej niż wejść na "Przegląd Sportowy" nie umieścił ciebie nawet w trzydziestce najlepszych sportowców?- Dziwne, prawda? Niewielu jest przecież w naszym kraju sportowców będących w swoich dyscyplinach niekwestionowanymi mistrzami. Tylko, że ja jestem uważany za gwiazdę TVN, a imprezą, o której wspomniałeś "kręci" TVP, więc...- Co z aferą dopingową? W listopadzie światowa federacja zawiesiła cię na rok w prawach Ten wyrok to farsa. Od czasu jego wydania spokojnie startuję w zawodach, na które jestem oficjalnie zapraszany. W marcu wyjeżdżam chociażby na Arnold Classic. Komisja do tej pory nie dostarczyła kontrowersyjnej próbki, a ma na to 30 dni od daty badania. - Skąd więc całe zamieszanie?- Po prostu kilku ludzi chciało obrzucić mnie błotem, bo nie podpisałem jakiegoś kontraktu. Teraz odpowiedzą za to przed Dużo podróżujesz. Jakie miejsce szczególnie utkwiło ci w pamięci?- Dość niesamowicie było w Zambii, na safari. Te dzikie zwierzęta zaraz za szybą twojego samochodu to coś czego nie da się zapomnieć. Duże wrażenie wywarły na mnie także kanadyjskie wodospady. Natura to w ogóle coś Czy za granicą odpoczywasz od popularności?- Skąd. "Strongmeni" są tak promowani w światowych mediach, że ludzie rozpoznają mnie gdziekolwiek Prowadzisz marynarskie życie - w każdym porcie inna dziewczyna?- Nie, jestem stały w uczuciach (po tych słowach Jan Nowicki, kolega z planu, daje Mariuszowi znaczącego szturchańca).- Masz jakiś ideał kobiety?- Nie ma czegoś takiego jak ideał. Kiedy jesteś młody, pociągają cię kobiety dojrzałe, a kiedy przekraczasz pięćdziesiątkę, oglądasz się za dwudziestolatkami. Najważniejsze, żeby kobieta miała w sobie "to coś". - Często przeglądasz się w lustrze?- Ten etap - wystawanie po siłowni przed lustrem i dylematy: "rośnie, nie rośnie?" - mam już za sobą. Trenuję już bardzo długo i wiem, że w tym sporcie efekty przychodzą dopiero po kilku latach. Ale jestem dumny ze swojego "W dużym ciele mały mózg" - jak reagujesz na takie opinie?- Myślę, że wypowiadają je ludzie niedowartościowani, którzy nic w życiu nie osiągnęli. Sobie nie mam nic do zarzucenia - skończyłem szkoły, znam języki. To raczej ludziom mówiącym takie rzeczy brakuje inteligencji i Czy zdarzają się amatorzy przygód, próbujący się z tobą zmierzyć?- Raczej nie, zresztą unikam tego typu Kiedyś jednak taki unik ci się nie udał i wylądowałeś na 19 miesięcy w więzieniu, czego zresztą nie Interweniowałem w obronie bitego chłopaka. Okazało się, że bijący był lokalnym gangsterem, który z płaczem pobiegł na policję i stało się. Nauczyło mnie to, że g..., nie zawsze należy sprzątać, czasem lepiej ominąć je z daleka. - Często odwiedzasz ciężko chore dzieci w szpitalach. To z potrzeby serca, czy poczucia winy, że ty masz wszystko, a one nic?- Bardzo żal mi takich dzieci i staram się im pomagać jak tylko mogę. Czasem jest to wizyta, czasem jakaś bardziej wymierna korzyść. Zobowiązałem, np. mojego menedżera, by część dochodów z biletów i sprzedaży moich podobizn przekazywano na cele charytatywne. Uważam, że te dzieciaki są o wiele silniejsze niż ja czy ty. Trzeba naprawdę ogromnej odporności psychicznej, żeby znieść to co one przechodzą. - Dla tych dzieci jesteś idolem, a kto jest wzorem dla ciebie?- Mój ojciec. Do dziś słucham jego rad, tak w życiu prywatnym, jak i sportowym. (ojciec Mariusza był bokserem). „Kiedy spoglądam w oczy zwierzęcia, nie widzę w nich zwierzęcia. Widzę żywą istotę, widzę przyjaciela, czuję duszę!” (A.D. Williams) Latika to
Nie było w ostatnim stuleciu boksu tak fascynującej, budzącej skrajne emocje, postaci jak Mike Tyson. „Najbardziej Niebezpieczny Człowiek Na Naszej Planecie” i – jak twierdził jego trener Teddy Atlas - „tchórz”. Siłacz z szyją byka i słabowina psychiczna, popadająca w depresję, bandzior, ale o gołębim sercu, bogacz i bankrut, facet bez wykształcenia, ale inteligentny, skazany za gwałt, ale kochający, upadły na dno i podnoszący się. Można mnożyć te sprzeczności. ANDRZEJ KOSTYRA w swoim blogu o boksie "Bokserskie grzmoty i anegdoty". Byłem pierwszym polskim dziennikarzem, który został akredytowany na walkę Tysona o mistrzostwo świata ( w Atlantic City, z Carlem Williamsem). Wyjechałem wtedy do USA za własne pieniądze, w ramach urlopu z katowickiego „Sportu”. Potem komentowałem kilka walk „Żelaznego Mike'a”, kilka razy z nim rozmawiałem. Co mnie najbardziej uderzyło? Delikatny głos Tysona zupełnie nie pasujący do jego postury, zbudowany jak tur, a mówił dyszkantem, jakby go słowik dusił…Fascynujący facet. Żeby go zrozumieć, trzeba poznać jego dzieciństwo. Gdy rozmawiałem z Mikem Tysonem(tu w Chicago) zawsze mnie szokował kark a mówił tak delikatnym głosem jakby go dusił słowik — Andrzej Kostyra (@akosekos) 18 stycznia 2017 Matka alkoholiczka, ojciec (Jimmy Kirpatrick) – sutener. Ojciec nawet nie widział Mike'a, bo porzucił Lornę Tyson dwa miesiące przed narodzinami przyszłego mistrza świata w boksie. Trójka dzieci Lorny (Mike, siostra Denise i brat Rodney) często chodziła głodna i spała w ubraniach, bo elektrownia wyłączała prąd za niepłacenie rachunków. Mike sam musiał sobie radzić i zdobywał pieniądze jak jego koledzy z najgorszej dzielnicy Brooklyn, Bedford-Stuyvesant – kradł i napadał. Miał ksywkę „Big-headed Mike” (Mike Wielki Łeb). Chodził w butach w które wkładał gazety, aby zasłonić dziury. Fot. EastNews Jak zeznawał lekarzom, którzy go badali, jako dzieciak co najmniej 5 razy był tak znokautowany, że tracił przytomność, był bity i kijem baseballowym i cegłą. Jak to wszystko przeżył? Dzięki talentowi do boksu, który odkrył po raz pierwszy gdy ciężko pobił silniejszego, starszego i większego łobuza, który ukręcił głowę jednemu z jego ulubionych gołębi. Zapewne zgniłby w kryminale albo został zabity gdyby po 38 zatrzymaniach przez policję i zwiedzeniu wszystkich nowojorskich domów poprawczych nie trafił do zakładu dla szczególnie trudnej młodzieży w Einwood Cottage. To był pierwszy w jego życiu szczęśliwy przypadek, bo tam na młodego opryszka zwrócił uwagę były bokser Bobby Stewart pracujący w zakładzie jako kurator. Nauczył go podstaw pięściarstwa, a potem przekazał w godniejsze ręce sławnego trenera Cusa D'Amato, który zaopiekował się Mikem, a nawet w 1984 roku go usynowił. Co było dalej, już wiecie, a więc tylko w wielkim skrócie. Mając 20 lat, 4 miesiące i 22 dni Tyson zniszczył Trevora Berbicka i został najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej w historii zawodowego boksu. A potem zdemolował Michaela Spinksa w 91 sekund za 20 milionów dolarów (219 780 dolarów zarobku na sekundę), ożenił się z piękną aktorką Robin Givens, która co chwila oskarżała Tysona o brutalne traktowanie i jeszcze szybciej czyściła z matką jego konto. Fot. EastNews Bentley dla gliniarza? - To wszystko dlatego, że żona mnie pobiła, gdy znalazła w mojej kieszeni prezerwatywy – tłumaczył Tyson w maju 1988 przyczynę stłuczki spowodowanej przez niego na parkingu. I wręczył policjantowi kluczyki od kosztującego 150 tysięcy dolarów Bentleya ze słowami: „Weź go sobie, bo ja mam z nim dotychczas tylko kłopoty”. 4 września 1988 roku bez żadnego racjonalnego powodu Tyson wbił się swoim BMW 750i w drzewo. Dziennikarze pisali, że to była samobójcza próba. 14 lutego 1989 rozwiódł się z Givens i wszystko pozornie wróciło do normy. W dwu kolejnych walkach w obronie tytułu znokautował Franka Bruno i Carla Williamsa odnosząc 36. i 37. zwycięstwo z rzędu. Właśnie w tej walce z Williamsem zobaczyłem go i usłyszałem pierwszy raz na żywo. Williamsa wyrwał z butów, znęcał się nad nim jak tyran. I potem tym swoim delikatnym dyszkantem „jakby go słowik dusił” przepraszał i pocieszał znokautowanego. Fot. EastNews Niesamowity, fascynujący człowiek. Nie raz będzie jeszcze okazja o nim pogadać i napisać.

Szalona kobieta o gołębim sercu z „ szaloną” zaBieGanką. I tylko fotki Rafała brak , który jadąc do Ustki wiedział , ze pierwsze kroki to PRL . Moi

"M jak miłość" odcinek 1618 ŚMIERĆ MARZENKI i ANDRZEJKA w wypadku - poniedziałek, o godz. w TVP2 Śmierć Marzenki i Andrzejka z "M jak miłość" w 1618 odcinku będzie jedną z najbardziej makabrycznych scen w historii serialu! Jeszcze nigdy scenarzyści nie uśmiercili dwójki bohaterów, a do tego ekranowego małżeństwa, pary, która od samego początku cieszyła się wielką sympatią widzów. Olga Szomańska i Tomasz Oświeciński odeszli z "M jak miłość" już podczas wakacji, ale o tym, że Marzenka i Andrzejek zginą długo nie było wiadomo. Produkcja trzymała tę wstrząsającą wiadomość w tajemnicy. Dopiero "Świat Seriali" podał, że Lisieckich w 1618 odcinku "M jak miłość" czeka śmierć w strasznym wypadku samochodowym. Ich córka, niespełna 1,5 roczna Kalinka (Oliwia Kępka) przeżyje, bo nie będzie jej w aucie z rodzicami. Zostanie pod opieką Uli (Iga Krefft) i Bartka (Arkadiusz Smoleński). Marzenka i Andrzejek osierocą córkę, ale Kalinką zajmą się ciocia i wujek. W 1618 odcinku "M jak miłość" cała rodzina Lisieckich i Mostowiaków pogrąży się w żałobie, a śmierć Marzenki i Andrzejka wpłynie na dalsze losy ich najbliższych. Nie przegap: M jak miłość, odcinek 1618: Śmierć Andrzejka i Marzenki. Pijany Mariusz Jaszewski zabije Lisieckich Zobaczcie w naszej GALERII ZDJĘCIA z najpiękniejszymi odcinkami Marzenki i Andrzejka w "M jak miłość" >>> Sprawdź też: M jak miłość. Oto dziecko Uli i Bartka. Wreszcie się doczekają, ale wcale nie będą szczęśliwi Szomańska i Oświeciński muszą odejść z "M jak miłość", bo twórcy serialu postanowili zesłać kolejną tragedię na rodzinę Mostowiaków, a nikogo z bliskiego otoczenia Barbary (Teresa Lipowska) nie chcieli uśmiercać. Wybór padł na Marzenkę i Andrzejka, bo oni ostatnio rzadko pojawiali się w "M jak miłość". W zasadzie po wyprowadzce Uli i Bartka, sprzedaży siedliska byli tylko gośćmi w serialu. To nie zmienia jednak faktu, że widzowie uwielbiają tę parę! Taka była miłość Marzenki i Andrzejka w "M jak miłość" Najpiękniejsze chwile Marzenki i Andrzejka w "M jak miłość" na ekranie to dowód na to, jak od samego początku barwny związek tworzyli. Ona - blondynka z charakterem, która w każdej sytuacji wiedziała jak wziąć ukochanego pod pantofel, on - siłacz z gołębim sercem, który zakochał się od pierwszego wejrzenia w 1173 odcinku "M jak miłość". To właśnie wtedy, dokładnie 6 lat temu, Andrzejek pierwszy raz odwiedził siedlisko w Grabinie, a Marzenka od razu zdobyła jego serce. Losy Marzenki i Andrzejka w "M jak miłość" zawsze toczyły się w tle innych bohaterów, ale bawiły i wzruszały widzów do łez. Lisieccy dwa razy stawali na ślubnym kobiercu. Pierwszy raz w 1274 odcinku "M jak miłość" kiedy ich ślub zniszczyła pierwsza żona Andrzejka, która wkroczyła do kościoła, przerwała ceremonię i ogłosiła, że pan młody nie ma jeszcze rozwodu! Drugi raz, 1324 odcinku "M jak miłość", w październiku 2017 roku, powiedzieli sobie wreszcie "tak" przed ołtarzem w kościele w Grabinie. Ich świadkami byli wówczas Ula i Marcin (Mikołaj Roznerski). Miłosne sceny Marzenki i Andrzejka w "M jak miłość" także na długo zostaną w pamięci, bo zanim spędzili razem pierwszą noc długo Marzenka trzymała ukochanego na dystans. Wreszcie wyznała, że jest dziewicą i czeka z seksem do ślubu. Andrzejek zawsze starał się zaskakiwać żonę romantycznymi niespodziankami. Bojąc się i licząc na to, że nie wywoła u niej napadu wściekłości. Bo Marzenka ze swoim wybuchowym temperamentem nie raz ustawiła go do pionu. Pierwszy pocałunek Marzenki i Andrzejka w "M jak miłość", miłosne zaczepki, gorące sceny w sypialni. To wszystko zobaczycie w naszym WIDEO z najpiękniejszymi scenami tej pary w serialu, a naszej GALERII ZDJĘĆ także narodziny córki Marzenki i Andrzejka w 1502 odcinku "M jak miłość" i ostatnie piękne momenty jak zdecydowali się opuścić siedlisko i wybudować własnym dom. Marzenka i Andrzejek odchodzą z M jak miłość. Zginą w tragicznym wypadku w Grabinie! Najpiękniejsze momenty tej pary przed śmiercią LfcL. 12 492 146 212 414 111 209 74 441

siłacz o gołębim sercu